Około 11 lat temu straciłam najbliższą mi osobę. Osobę, którą kochałam, która była moim przyjacielem, powiernikiem, z którą planowałam ułożyć sobie życie, i co do której byłam pewna, że to ten jedyny, właściwy, mój, na całe życie…
Jednak los chciał inaczej, odszedł w młodym wieku, nagle, mając wszystko: miłość, bezpieczeństwo, pasję, pomysł na życie, pieniądze.
Przeszłam wszystkie fazy żałoby. Począwszy od totalnego szoku i niedowierzania, poprzez straszną rozpacz i depresję, kończąc na ponownych narodzinach. Użyłam tego stwierdzenia zupełnie świadomie gdyż uważam, że z chwilą śmierci najbliższej osoby, w nas zmienia się zupełnie wszystko i część nas umiera razem z nią. Nigdy życie nie wygląda już tak samo. I paradoksalnie na początku świat zupełnie traci swoje kolory, wiosenne liście i trawy tracą barwę soczystej zielni, a kwiaty tracą swój bukiet zapachowy by później obdarować nas całą paletą jeszcze piękniejszych barw i zapachów….
W psychologii istnieje pojęcie tzw. wzrostu po traumatycznego czyli jak ja to nazywam wartości dodanej od losu, kiedy człowiek po ciężkich traumatycznych wydarzeniach odbija się od dna i doświadcza czegoś w rodzaju jeszcze większej radości i chęci do życia.
W moim przypadku tak było choć okoliczności zewnętrzne tego nie zapowiadały. Niemiej jednak dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół oraz swojej wrodzonej sile i optymizmowi udało mi się zdecydowanie obronną ręką wyjść z tej sytuacji.
Zmieniłam swoje życie, wyjechałam, zmieniłam otoczenie, pracę, zaczęłam kolejne studia, poznałam nowych wspaniałych ludzi, przyjaciół.
Gdy z perspektywy lat myślę o pochodzeniu siły, którą miałam w sobie to sądzę, że to mieszanka genetyki i duchowości bo wiara w to, że musi być lepiej, że z czasem wszystko się ułoży, w tych ciężkich dniach była często jedynym co miałam.
Niedługo po śmierci bliskiej mi osoby, ktoś jak wtedy sądziłam mało delikatny powiedział mi oklepane zdanie :”czas leczy rany”…Wtedy byłam urażona tym stwierdzeniem i sądziłam, że nigdy nie odczuję ulgi. Myliłam się i dziś mogłabym to zdanie powiedzieć innym ponieważ wiem, ze to prawda.
Czas leczy rany…nawet te największe, nawet te, które nie pozwalają nam rano wstać z łóżka i gdy się budzimy zaciskają się jak pętla na szyi by wycisnąć z nas milionową łzę…
Przeżyłam to, przeżyłam wiele, ale wiem, że warto walczyć o każdy dzień, nie wolno się poddawać bo z czasem jest znacznie lżej. A po latach pozostają piękne wspomnienia, które nie wywołują już łez, a jedynie uśmiech.
A najważniejszą wartością w życiu jest miłość i rodzina. Będąc na łożu śmierci nie będziemy kalkulować, liczyć pieniędzy na koncie…Będziemy wspominać pierwszy pocałunek, pierwsze usłyszane „kocham Cię”, uśmiech dziecka, przyjaciół, bliskie osoby…
Jeżeli dane było nam przeżyć miłość choćby na chwilę powinniśmy być wdzięczni. Wszak nie każdy ma to szczęście…
Gdybym mogła cofnąć czas, nie chciałabym niczego zmienić i przeżyć jeszcze raz to wszystko co stało się moim udziałem. Miłość pozostanie we mnie na zawsze i jest to mój nieustający skarbiec i potencjał, z którego czerpię. Żałoba i śmierć nauczyła mnie jeszcze większej wrażliwości i empatii w stosunku do drugiego człowieka, pozwoliła mi wejść na ścieżkę rozwoju, ale przede wszystkim uzmysłowiła mi jak ważne jest życie, jak cudownym i kruchym jest darem oraz to, że warto cieszyć się dosłownie każdym jego momentem bez względu na okoliczności.
Sylwia z Warszawy